wtorek, 2 lipca 2013

Chapter Two

No cześć, z tej strony wasza ulubiona Julcia <3 Dziękuję za oklaski 8)
Rozdział będzie robiony trochę na 'odwal się', ale nie będę pisać przez kolejne dwa miesiące i muszę coś dodać, to jest silniejsze ode mnie: nazwijmy to rozdziałem pożegnalnym. Pozdrawiam wszystkich fanów, których nie mam :* A, no i jeszcze jedna prośba: wiem, że czytacie, gimby, licznik mówi sam za siebie. Ruszcie tyłki i napiszcie ten jeden komentarz, chociażby 'Gówno a nie rozdział' XDD. xx
___________________________________________________________________________________
-Louie... Musimy stąd uciekać.
-Cicho, nie denerwuj się.- dotknął palcami brzucha dziewczyny.
-Jak mam się nie denerwować?! Zabiłam człowieka. Jestem idiotką!- krzyknęła, zamykając oczy.
-Nie mają podstaw, żeby nas oskarżać, uspokój się. Wszystko będzie dobrze.
-Nie kłam.- zaczęło padać.
-Zoey, kochanie, spójrz na mnie...- uniósł jej podbródek w górę- Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Oddałbym za Ciebie wszystko. Kiedy pojawiłaś się w moim życiu, wszystko przewróciło się do góry nogami, to co nie miało sensu i wydawało się nierealne teraz jest możliwe. Kiedy jesteś obok mnie nic więcej mi nie potrzeba, czuje się jak we śnie, dajesz mi tyle radości... kocham Cię.
Dziewczyna zarzuciła mu ramiona na szyję i obdarowała go delikatnym, romantycznym pocałunkiem. Błądząc rękami po jej włosach, pozbył się wszystkich wsuwek i doszczętnie zniszczył jej fryzurę. Pomimo Londyńskiego deszczu, żadnemu z nich nie było zimno. Mieli siebie, to było najważniejsze. Po dłuższej chwili oddaliła swoją twarz od niego, ale tylko o kilka centymetrów.
-Obiecaj mi, że nigdy mnie nie opuścisz- wyszeptała przez łzy.
-Obiecuję- ponownie złożył na jej usach pocałunek.

***

-Już grubo po drugiej w nocy, gdzie oni są?- zapytała Acacia, krążąc w tę i we wtę.
-Wiesz, Zoey wybiegła z domu bez słowa, a zaraz za nią Louis. Kiedy oni się przestaną kłócić?-odparła Agnes.
-To chyba coś poważniejszego, mam ten bliźniaczy instynkt.- odparła blondynka.
-Daj spokój. Może zaliczyli nockę w jakimś hotelu, czy coś w tym stylu, ja już jestem zmęczona.- ziewnęła- Dobranoc!
Powędrowała prosto do domu chłopców, w którym tymczasowo mieszkała i wbiegła do swojej sypialni. Niall leżał w pokoju, nadal w tym jego żałosnym zielonym smokingu i pisał coś na telefonie.
-Hej, jest Lou?
-Nie. Chyba to ten stres, rozumiesz, tatuś Tomlison.- odparł, nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna ściągnęła obcasy i ubrała się w ulubioną pidżamę Coca-Coli, którą dostała od Louisa, po czym opadła na łóżko obok chłopaka.
-Jestem wykończona- mruknęła. Chłopak wyłączył komórkę i spojrzał na nią spod jasnych brwi.-Coś nie tak?
-Wydaje mi się, że ostatnio mamy dla siebie co raz mniej czasu- odparł żałośnie.
-Zawsze marzyłam o takim chłopaku jak Ty, taki gwiazdor, którego kochają miliony... ale teraz widzę, że nie wszystko jest takie kolorowe.- przysunęła się bliżej niego, podczas kiedy ten próbował rozwiązać ciemnozielony krawat- Ja to zrobię, dobrze?- jednym ruchem rozwiązała supeł, a on podniósł lekko głowę i pocałował ją namiętnie.

***

-Chodźmy już, jesteś cała mokra.- założył dziewczynie swoją bluzę, która sięgała jej do połowy uda.
-Dzięki- uśmiechnęła się, łapiąc jego zimną rękę-Co my im powiemy?
-Że byliśmy na randce. W święta i w nocy już nie można?- zaśmiali się.
-Co zrobimy, jak nas złapią?
-Nic nie zrobimy. Nie pójdziesz do więzienia, jasne? A jeżeli ktoś by Cię podejrzewał, powiem, że to byłem ja i koniec.
-Nie!- krzyknęła- Zostańmy przy tym, że nikt się o tym nie dowie.
-Dobrze- ścisnął jej rękę.

Po paru minutach doszli do swoich domów.
-Podejrzewam, że moje miejsce zajęła Agnes- odparł, gapiąc się na swój dom Louis.
-Nawet, gdyby tak nie było, dzisiaj śpisz ze mną... I z czego ryjesz, palancie?- walnęła go w ramię.- Chodzi mi naprawdę o spanie.
Weszli do domu, Acacia jeszcze nie spała.
-Boże, Zo!- krzyknęła- Gdzie wy byliście?
-Em...
-Na randce- odparł Lou.
-Przez was się martwię, pff- odpowiedziała.- Okej, to ja będę iść spać.
Powędrowali na górę.

Dla Zoey ta noc była długa i nieprzespana, co chwilę budziła się z krzykiem i zasypiała dopiero w objęciach chłopaka. Śniła o Williamie. O tym, jak wraca do żywych i mści się na niej za to, co zrobiła. Chciała tam wrócić, naprawić jakoś to wszystko, ale nie miała wyboru, inaczej jej chłopak by już nie żył. W myślach miała tylko zakrwawione ciało mężczyzny...

sobota, 29 czerwca 2013

Chapter One

-Aci?- usłyszałam stłumiony szloch Justina, który stanął w progu pokoju. Jak to musiało wyglądać? Mówię mu, że już nic nas nie łączy, a wchodzi do pokoju i widzi nas całujących się. Zoey patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami, kiwając głową, a chłopacy patrzą to na mnie, to na Jusa, to na Harry;ego.
-Justin... To nie tak, jak myślisz...- jego oczy napełniają się łzami i wychodzi- JUS!
Odwraca się na pięcie.
-WSZYSTKO SŁYSZAŁEM, JASNE?!- łzy spływają mu po policzkach- Nie mogłaś... nie mogłaś powiedzieć mi tego wcześniej?- otarł twarz rękawem- Nienawidzę Cię. Wszyscy macie nierówno pod sufitem.
Trzaska drzwiami, a ja bez słowa biegnę do siebie do pokoju.
W myślach ciągle krążą mi te dwa słowa: Nienawidzę Cię.

*Zoey*
Może powinnam pójść teraz do Aci, ale jestem pewna, że to nic nie da, bo za długo już ją znam. Harry próbował już kilka razy. Oczywiście ten gość to kompletny psychol, ale trochę go rozumiem...
Odpisuję na świąteczne SMSy, kiedy na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie... Willa. Przez chwilę przechodzą mnie przyjemne dreszcze, ale przypominam sobie wszystko.
Skończmy to.
-Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać.- mówię.
-Wesołych świąt!
-Em... Tobie też? Czego chcesz?
-Wszystko w porządku z naszym dzieckiem?!
-To nie jest nasze dziecko. To moje dziecko.- warknęłam.
-Mniejsza z tym, i wiesz co? Wróć do mnie, albo Louis się dowie.
-NIBY O CZYM?
-O narkotykach, o tym, jaka jesteś naprawdę.
-To juz przeszłość, ja...on się o niczym nie dowie!- krzyknęłam- Spróbuj mu coś powiedzieć, a... pójdę na policję.
-Zoey, Zoey, Zoey... Daje Ci czas do końca tygodnia. Chyba, ze chcesz śmierci swojego chłopaka.
Rozłączyłam się.
-O czym się nie dowiem?
-Em... Boże, Louie, wystraszyłeś mnie. To nic takiego.
Głos mi się łamał.
Usiadł obok mnie na łóżku.
-Gadaj, co się stało. Mnie nie oszukasz.
-Ja... Boję się, co się stanie, jak urodzę dziecko-skłamałam.
Przytulił mnie.
-Wiem, że to jest na pewno najgorszy moment i jestem troszkę... nierozgarnięty, ale... kocham Cię i chciałbym spędzić z Tobą całe życie- klęknął, po czym westchnął zmieszany, wyjmując pierścionek- To jak będzie, wyjdziesz za mnie?
'Chyba, ze chcesz śmierci swojego chłopaka...'
-Ja...-jęknęłam- Boże... Nie mogę Ci tego zrobić!
-Co?- nic nie rozumiał.
-Przepraszam, Lou- wybiegłam z płaczem z pokoju i po drodze złapałam tylko torebkę, po czym mijając próbującą zatrzymać mnie Agnes, uciekłam z domu.
Nie wiem, ile tak szłam przed siebie, ale zdjęłam obcasy i szkło raniło mi stopy. Dlaczego w ogóle Aci zgubiła tą cholerną walizkę? W przeciwnym razie nadal byłabym metalówną mającą wszystko w dupie.
Muszę... iść do Willa. Inaczej zabije Louisa. Ale nie dzisiaj, tylko nie dzisiaj...

*Lou*

Pobiegłem prosto za Zoey. Wołałem ją, ale szła przed siebie, aż nagle wyciągnęła telefon z kieszeni. Schowałem się za drzewem i nasłuchiwałem.
-Będzie, jak chcesz.- szepnęła cicho.-...Tak, to znaczy, jeszcze nie, ale... Uciekłam z domu... Na Rem's Square... Nie, to nie żart, ale spróbuj tylko zrobić coś Louisowi...
-Zo!- krzyknąłem.
Spojrzała na mnie, zaciskając ręce w pięści.
-Louis, musimy pogadać.
-Też tak myślę- odparłem, przytulając ją. Ku mojemu zdziwieniu nie odwzajemniła uścisku, tylko się z niego wyrwała, szlochając.
-Musimy...- jęknęła.
-Z kim rozmawiałaś, kochanie?- nie dawałem za wygraną, wziąłem ją w ramiona.
-Nieważne. My... musimy zerwać.
-Zaraz, ale przecież...
-Nie!- krzyknęła- To koniec, ja Cię nie...
nie kocham, dokończyłem w myślach. Czekając aż coś powie, czułem, jak moje oczy wypełniają łzy. Jednego dnia wraca, jesteśmy razem może dwa miesiące, potem mnie opuszcza, to nie ma sensu...
W jednej chwili pociera twarz rękami i pociąga nosem, prostując się.
-Idź stąd, Louie. Nie chcę, żebyś tego widział.
-Nigdzie nie pój...
Motor. Ciemny, srebrny motor, a na nim... ten cały Will. Co on tu robił? Idiota. Widząc mnie, wyjął z kieszeni pistolet. Co się dzieje, do cholery...?
-Już dawno miałem to zrobić, ale dałem sobie spokój, bo przestałeś wchodzić mi w drogę.- uśmiechnął się, ładując magazynek- Ale ostatnio znowu się wplątałeś, nie?- Wymierzył mi spluwę prosto w głowę, a jego palec powoli posuwał się do tyłu. Zamknąłem oczy, ale nic się nie stało. Usłyszałem trzask, nadal nic, krzyk, nic nie czuję. Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem moją Zo. To już jest to drugie życie?
Patrzyła na mnie przerażona, z pistoletem w rękach, a pode mną leżał mój niedoszły zabójca. Krew sączyła się po ziemi i widać było, że dawno nie żyje.
-Pomóż mi, błagam- szepnęła, osuwając się na ziemię. Złapałem ją w pasie i mocno przytuliłem.
*Zoey*
Co ja zrobiłam?! Właśnie zabiłaś Willa, idiotko. Odezwała się moja podświadomość. Jak mogłam coś takiego zrobić?! Jak on mógł chcieć zabić Lou?! Co ja, my teraz zrobimy? Trzeba go spakować do jakiegoś worka i wyrzucić do rzeki, a może lepiej by było go gdzieś zakopać? Boże, Zoey, o czym ty myślisz? Dobra, muszę się wziąć w garść.
Wdech.
Wydech.
Nie, to nie pomaga. Pod moją "nieobecność" Lou zabrał mi z dłoni broń i zaczął gdzieś ciągnąć mojego byłego chłopaka. Dokładniej w jakąś uliczkę, może go wrzuci do śmietnika? Bo w sumie to nie jest dobry pomysł, hmm... Przez ten cały czas odczuwałam ból w dole brzucha, ale starałam się go ignorować.
- Zoey, musimy uciekać- powiedział na wdechu, widać było, że był tak samo przerażony jak ja. Zanim zdąrzyłam odpowiedzieć usłyszałam syreny policyjne, ups. Mój chłopak pociągną ,mnie za rękę i wciągną na motor. Po kilku minutach jechaliśmy środkiem ulicy w nieznanym dla mnie kierunku oddalając się od odgłosu syreny policyjnej.
***
Takie coś, ale wstawiam żeby było, że żyje. :(
Little drama. :o
Ale pięknie komentujecie. Taki tam sarkazm. 
Do następnego! *jeżeli przetrwam wakacje i mnie nie wyrzucą z bloga, heheszki*

niedziela, 23 czerwca 2013

Prolog

Co się dzieje kiedy wszystko w co wierzyliśmy było kłamstwem? 
Kiedy osoby, które miały nie żyć jednak żyją? 
Co się stanie kiedy wszytko będzie jak dawniej? 
Będzie lepiej niż kilka miesięcy temu, czy może gorzej?


24 grudnia, wieczór, okolice Londynu, Zoey
-Pomóc Ci w czymś, siostrzyczko?
Acacia odwróciła się i na mój widok uśmiechnęła się szeroko.
-Mogłabyś nakryć do stołu?
Ten jej anielski uśmiech jest mega przekonujący, więc grzecznie wzięłam talerze, miski i sztućce, po czym poustawiałam je na pokrytym śnieżnobiałym obrusem stole. To będzie Zayn, Nialler, Liam i Louie... Justin, ja, Agnes i Acacia. Okej.
-Gotowe!-krzyknęłam. Podeszła do mnie i zaczęła liczyć nakrycia.
-Brakuje jednego.
-Co...?
-Brakuje nakrycia dla niespodziewanego gościa- znowu ten uśmieszek, chociaż wiedziałam, co oznacza jej spojrzenie. W głębi duszy każdy z nas miał nadzieję, że Harry wróci. Z tego co wiem, podobno dla niego nie żyję. Może być i tak, ale jak mógł zostawić wszystko i... W sumie też tak zrobiłam.
Położyłam talerz, miskę i sztućce przy ósmym nakryciu.
-Chłopaki będą za godzinkę.-westchnęła.
-Pomogę Ci w tym gotowaniu.
-Ha, ha, ha. Ty i gotowanie? Nie pamiętasz już, jak podpaliłaś kuchnię robiąc jajecznicę? Pozwól, że ja się tym zajmę.- wróciła do gotowania- A tak w ogóle, kiedy zamierzasz powiedzieć Louisowi... No wiesz...
-Eee... Jutro- barknęłam.
-Zo, wiesz, że w końcu zauważy ciążę.
-Mam stracha, że mnie opuści. Wiesz jak jest, ma zespół, nie zrezygnuje z niego dla jakiejś gówniary, która przez przypadek zaszła w ciążę...
-Hej, nie mów tak!- krzyknęła, przerywając mi- dzisiaj jest dobry dzień. Masz mu to powiedzieć, albo ja to zrobię, jasne?-pokiwałam w milczeniu głową.

Godzinę później
Puk, puk, puk.
-Cholera, już są.- Aci nałożyła chyba setną warstwę szminki na usta- wszystko gotowe?
-Tak myślę. Zanieś potrawy, a ja ich wpuszczę.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
-Cześć, chłopaki!- krzyknęłam beztrosko, przytulając każdego z nich. Przywitali się i poszli do salonu, a Lou złożył na moich ustach romantyczny pocałunek, po czym udał się za nimi. Patrzałam przez chwilę na sylwetkę ojca mojego dziecka, po czym zamrugałam dwukrotnie i także zajęłam miejsce.
-Wiecie, zgodnie z tradycją, siadamy do kolacji po pierwszej gwiazdce.
-O! Tu jest! Widzę.
-Niall, debilu, to samolot.- odparłyśmy chórem z Agnes i Aci.
Po kilku minutach coś zamrugało i na niebie zobaczyłam świecące światełko.
-Jest- powiedziałam, wzkazując palcem.
-No to jemy!-ucieszył się blondyn, skacząc do stołu.

Po skończonym posiłku, który w większości został spożyty przez Nialla Horana, sławną gwiazdę muzyki pop, sratatata, przyszedł czas na prezenty. Miałam rozpakować wielkie pudło, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Ja otworzę! - krzyknęła Acacia.
* Acacia *
Szłam otworzyć drzwi gdy nagle w progu salonu stanął Harry. Nie przewidując konsekwencji rzuciłam się na niego całując go namiętnie, chłopak trochę się zadziwił moją reakcją ale odwzajemnił pocałunek.
- Brakowało mi Cię Harry - szepnęłam mu do ucha.
Po oderwaniu się od chłopaka spojrzałam na pozostałych patrzeli na nas z otwartymi ustami jak by jakieś ufo widzieli, a Jus? Justin nawet się tym nie wzruszył widać jak mnie kochał.
- Harry, c..o?! Jak ty tu? Jak ty tu się znalazłeś? - przerwał tę jakże krępującą ciszę pan Louis Tomlinson
- Bo ten tego - zaczął drapać się po głowie.
- Brakowało mi was, a Ciebie Aci ...kochanie p..przepraszam - powstrzymywał się od łez
- Przepraszam za tą dziewczynę i..
- Harry już dobrze, już spokojnie...Harry. - przerwałam mu
- Nie, nie jest dobrze...ja..
- Harry j..ja jestem w..w drugim mies...miesiącu ciąży... - przerwałam mu
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni drugi raz już tego wieczoru. Oh pięknie
- Oh...um Justin nawet nie wiesz jakie masz szczęście. - powiedział szlochając
- Harry...to twoje dziecko - szepnęłam prawie nie słyszalnie
- Co? - zapytał
- To twoje dziecko! - krzyknęłam
- Co? Co?..CO? - zaczął się wydzierać jak debil i nawet nie wiedząc kiedy byłam w jego objęciach
- Kocham Cię...Was - wyszeptał
W tym momencie posłałam siostrze znaczące spojrzenie. Widziałam ten strach w jej oczach.
- Louis.. - zaczęła
* Louis *
- Louis - usłyszałem jak szeptem mnie woła Zo
- Tak? - zapytałem
- Bo ja też jestem w ciąży z... - odpowiedziała
- Z... ? - zapytałem. Um dziecko Willa?!
- z Tobą - dokończyła za nią Acacia. Byłem w siódmym niebie
- Tak Zo? - zwróciłem się do niej.
Pokiwała potwierdzająco głową.- Teraz wiedziałem, że do spełnienia moich najskrytszych marzeń brakuje tylko Zoey ale nie Clark tylko Zoey...Zoey Tomlinson.
                                                                   ~*~
A więc cześć! Powróciłyśmy znacznie wcześniej ale to z 2 powodów:
1. (i najważniejszy) Nie potrafimy się z wami rozstać.
2. Oceny już wystawione! ;D
Julcię już się troszkę pozbierała i wraca do pisania : ) A rozdział pisany wspólnymi siłami: Włączcie to  Początek:  Anita! Środek: Julka! i Koniec: Maja czyli ja! Dziękuję za oklaski 8) Dziękuję, dziękuję. Odbija mi, troszku. To do następnego!
   Czytasz = Komentujesz 
   Jeśli czytasz to serdecznie prosimt pozostaw po sobie jakiś ślad ~ nie wiem, skomentuj albo dodaj się do obserwowanych, chcemy wiedzieć dla kogo piszemy i czy to ma sens. Z góry dziękujemy...Maja, Julka i Anita

sobota, 1 czerwca 2013

Epilog - Koniec części 1

Mocno ściskam rękę Justina, kiedy wchodzimy do kościoła. Na samym środku stoją dwie trumny. Muszę się przygotować na to, że zobaczę Zoey. Moją siostrę, a może raczej: to, co z niej pozostało...
Mam ochotę stąd uciec!
Zajmujemy miejsce na ławce, sala jest jeszcze pusta. Tylko przed nami siedzi jakaś kobieta w podeszłym wieku, łkając. Chyba jej nie znam, a przecież znałam wszystkich tych, których znała Zoey...Może to mama Willa?
-Przepraszam-mówię cicho, kładąc jej rękę na ramieniu- Kim pani była dla Willa?
Podnosi swoje zmęczone, orzechowe oczy i patrzy na mnie jak na wariatkę.
-O czym pani...mówi?-pyta pomiędzy kolejnymi łzami.- To jest pogrzeb Anne Picklenon i jej męża.
Momentalnie zrywam się z miejsca, ale Jus obejmuje mnie, żebym nie mogła zacząć pytać wszystkich o wszystko.
-Spokojnie. Ona zwariowała, w tym wieku to możliwe.
W jednej chwili płomyk nadziei o życiu Zo gaśnie. No tak, głupia jesteś, Acacia, ty debilko! Dopiero kiedy mój przyjaciel mnie obejmuje i widzę krople na jego marynarce uświadamiam sobie, że płaczę.
Nadal nie mogę w to uwierzyć...
Sala się zaludnia, dołącza do nas reszta zespołu, ale nie znamy nikogo naokoło. Wszyscy biorą mnie za debilkę kiedy pytam, kogo to pogrzeb.
Bo za każdym razem otrzymuję jedną odpowiedź: Ale pi-cośtam.
Po chwili nawet chłopaki zaczynają coś podejrzewać. Jus kręci się niespokojnie poszukując wzrokiem kogoś znajomego.
-Nie wiem, gdzie się podziała Acacia Cook, siostra tej dziewczyny. Miała przemawiać...- słyszę kogoś za sobą.
Mam jakieś halucynacje?

W kościele rozbrzmiewają dzwony.
-Anne była doskonałą siostrą, córką, synową i matką.- mówi ksiądz- Teraz razem z Nilliamem i niedoszłym owocem ich małżeństwa są w królestwie Bożym i patrzą na nas z góry...
Czuję, jak robi mi się słabo. A jednak. Zwariowałam. To niemożliwe... Widzę czarne plamki przed oczami i Justin kurczowo przytrzymuje moje bezwładne ciało.
-Zabierzemy Cię stąd, Acacia- słyszę z oddali. Zamykam oczy i czuję, jak jakieś silne ramiona mnie podnoszą. Co się dzieje?

~Lou~

Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Całą grupą podchodzimy do recepcji.
-Przepraszam-mówię, zastanawiając się, czy to nie wygląda dziwnie: Czwórka chłopaków z One Direction i facet trzymający omdlałą dziewczynę w ramionach- Gdzie tutaj odbywa się pogrzeb Zoey Clark i Williama Deffie?
Recepcjonistka patrzy na nas spod turkusowych okularów i wystukuje coś na klawiaturze.
-Nie ma pogrzebu Zoey i Willa w najbliższym czasie-mówi zdziwiona- Może sprawdzić w kartotece innych kościołów?
-Poproszę-mówię, opierając się ciężko o blat. Aci odzyskuje przytomność.
-Nic. Nie ma takich osób.
-Cholera jasna.-mówi Zayn.
-To musi być jakaś pomyłka...- stwierdzam, czując łzy w oczach.

~Zo~

-Nie chcę Cię widzieć!- krzyczę, rzucając w mojego byłego chłopaka poduszką.
-Chcę tylko Ciebie, błagam, z tamtą to był błąd!-mówi, celnie chroniąc się od ataków.
W tym momencie na wyświetlaczu mojego iPhone'a pojawia się "Doktor Deffey"
-Odbieram i stąd spadam. Już się nawet spakowałam.-mówię obojętnie, wychodząc na taras.-Halo?
-Mam wyniki ojcostwa pani dziecka.
Czuję, że moje serce przyśpiesza.
-Tak?-mówię drżącym głosem.
Właściwie to żaden wynik mnie nie zadowoli. Jeżeli to będzie Will- cholera jasna. Jeżeli Louis- cholera jasna.
-Ojcem jest Louis Tomlison.

~Aci~

-Zajęte -mówię do całej szóstki.-Ale skoro zajęte, to ona z kimś gada...
-Nadal w to nie wierzę. Zo żyje.-mówi Louis, którego przestało obchodzić nawet to, że Lilly dzwoniła do niego z tysiąc razy. Ale pewnie na jego miejscu też bym się tak zachowywała. Właśnie, ZOEY ŻYJE!

DWA DNI PÓŹNIEJ

~Zo~

Stawiam walizkę i pukam trzy razy do drzwi, czując, że ręce mi drżą. Nikt nie odpowiada. Wyglądam przez okno i widzę ojca mojego dziecka wpatrzonego w okno. Po jego policzku spływają łzy, a w ręce ściska nasze wspólne zdjęcie. Sama wchodzę do domu, bo jest otwarte i powoli do niego podchodzę.
Stoi tyłem do mnie i mówi pod nosem do obrazka:
-Kocham Cię, Zoey.
-Ja Ciebie też!- krzyczę, a kiedy się odwraca, całuję go prosto w usta.
                                                                 ~ * ~
No to koniec części 1...ale nie martwcie się! Wrócimy z 2 częścią jak tylko skończy się rok szkolny...albo i wcześniej! Do części 2! Kochamy Was! Maja, Anita i Julka xx
Edit: Julka robi zawieszkę. Na ile? Nie wiem, aż się pozbieram po strasznej stracie, może pół roku, mniej więcej tyle. xx [*]